Paweł Orzeszko, członek zarządu w firmie proALPHA Polska
Obecnie już prawie wszyscy politycy oraz przedsiębiorcy zdają sobie sprawę, że przemysł oparty jedynie na taniej sile roboczej prowadzi do ślepej uliczki, zwanej potocznie pułapką średniego wzrostu. Co więcej, już teraz pojawia się syndrom braku rąk do pracy, a dane demograficzne nie pozostawiają złudzeń, że problem będzie tylko narastał. Jeśli sobie to uświadomimy, zrozumiemy, że Przemysł 4.0 jest koniecznością i ostatnią deską ratunku dla polskiego przemysłu. Inaczej za kilka lat nie będzie on w stanie konkurować z zagranicznymi firmami. Jednocześnie największym problemem rozwoju tej idei w Polsce jest przełamanie bariery mentalnej i zaakceptowanie faktu, że tak jak komputery wyparły maszyny do pisania, tak tradycyjnie pojmowany przemysł zostanie zastąpiony przez jego wersję 4.0.
Polskie przedsiębiorstwa z grupy średnich firm znajdują się jeszcze w trzeciej fazie rozwoju. Wiele danych rejestrowanych jest tam w systemach w sposób ręczny, a systemy automatycznej kolekcji danych stanowią wciąż niewielki procent. Czwarta rewolucja to raczej w tej grupie wyjątki niż generalny trend. Postępująca globalizacja, presja na ceny, koszty i jakość spowodują jednak, że przed koncepcją Przemysłu 4.0 nie będzie dla nich odwrotu.
Średnie i mniejsze firmy, co zrozumiałe, cechuje większa ostrożność przy wprowadzaniu innowacji niż duże przedsiębiorstwa, które ze względu na swoją wielkość czy środki, jakimi dysponują, zawsze były pionierami we wdrażaniu nowoczesnych rozwiązań. Dlatego też proces wprowadzania Przemysłu 4.0 rozpocznie się właśnie od dużych przedsiębiorstw, a następnie przeniesie się na firmy średnie i małe. Nie miejmy jednak złudzeń, że ?idea przyszłości?, jak czasem określa się Przemysł 4.0, bardzo szybko stanie się naszą codziennością.