Rozpoczęły się testy pierwszego mobilnego robota, który będzie pracował w niebezpiecznych rejonach kopalni! Mechaniczny górnik będzie posyłany tam, gdzie nie mogą dotrzeć nawet ratownicy.
GRMI, czyli górniczy robot mobilny inspekcyjny, na pierwszy rzut oka przypomina quada, ale potrafi znacznie więcej, niż tylko jeździć po wertepach i dziurach. Ma docierać do najniebezpieczniejszych rejonów kopalni, gdzie istnieje zagrożenie eksplozją metanu czy trwa podziemny pożar. Konstruktorzy postawili przed nim tylko jedno, ale bardzo odpowiedzialne zadanie: zbierać dokładne dane o sytuacji na dole, by jak najszybciej udało się zakończyć akcję ratunkową.
– Robot będzie posyłany w rejony, gdzie ratownicy idą tylko w ostateczności, by ratować ludzkie życie – mówią konstruktorzy.
Robot, który nie doczekał się jeszcze potocznej nazwy (na razie funkcjonuje mało oryginalna nazwa "górnik"), powstaje dzięki współpracy Przemysłowego Instytutu Automatyki i Pomiarów w Warszawie z katowickim Remagiem. Niedawno rozpoczęły się testy laboratoryjne. Jeżeli się powiodą, "górnik" zjedzie na dół kopalni, by pokazać, na co go stać. – Został skonstruowany tak, żeby bez problemu przedostać się przez specjalne śluzy do odciętego i otamowanego rejonu. Gdy dotrze na miejsce, będzie mógł przesyłać bezcenne informacje o temperaturze na dole, stężeniu metanu czy dwutlenku węgla. W normalnych warunkach zdobycie tych informacji byłoby niemożliwe albo ryzykowne – mówi Zbigniew Borkowicz, kierownik projektu z PIAP.
Robot jest niepowtarzalną, prototypową konstrukcją. Potrafi nie tylko jeździć na kołach, lecz dzięki specjalnym "nogom" także przekraczać przeszkody, które mogą się pojawić na dole. Jest w stanie pracować w temperaturze 60 stopni Celsjusza (i większej) oraz pokonywać 30-stopniowe wzniesienia. Konstruktorzy zadbali też o napęd, bo robot porusza się dzięki butlom ze sprężonym azotem. – Został wyposażony w kamerę, która pozwoli ocenić skalę zniszczeń w zagrożonym wyrobisku – dodaje Borkowicz.
Prototyp spodobał się już ratownikom z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego, którzy w przyszłości mogą korzystać z usług "górnika" najczęściej. – Jeżeli teraz chcemy zdobyć jakieś informacje o sytuacji na dole, musimy rozciągać specjalne kable z czujnikami. W przypadku akcji zawsze jakiś ratownik ryzykuje życie. Robot pozwoli to ryzyko wyeliminować – mówi Jan Syty, wiceprezes CSRG.
Co najważniejsze, robot może pracować na dole przez wiele miesięcy, ma to ogromne znaczenie, bo niektóre pożary (tzw. endogeniczne) trwają nawet dwa lata. – W przyszłości chcemy rozbudować jego możliwości o nowe funkcje, w zależności od potrzeb – mówi Borkowicz.
Cena robota nie jest jeszcze znana, ale ponieważ został zbudowany z najnowocześniejszych i najtrwalszych materiałów, będzie kosztował przynajmniej kilkaset tysięcy złotych. Biorąc pod uwagę, że rocznie kopalnie wydają na bezpieczeństwo kilkaset milionów, nie jest to kwota wygórowana.